Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2014

poniedziałek ...

W kilku zdaniach... Weekend zleciał szybko bez konkretnych zwrotów akcji więc nie bedę Was tym zanudzać. Z nieba spadła mi "fucha" na tłumaczenie tekstu - zawsze to kilka złotych więcej - więc dziś ogarniałam tłumaczenie. Przesałam zwiększać swoją wagę, wręcz może nawet tak ze 2 kg schudłam więc chyba coraz bliżej końca. Już powoli mam dość. Każda głupota sprawia, że mam ochotę płakać ... Dałam sobie czas do środy z zakupem sukienki na ślub. Z Małżem wciąż rozważamy każdą wersję łącznie z zabraniem torby do szpitala na wesele. Zobaczymy co będzie. Do napisania

wszystko ma swój czas

"Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Jest czas rodzenia i czas umierania ..." A Ty kiedy będziesz miał swój czas ? Dziś ? Może jutro ? Może za 2 tygodnie ? Tylko wiesz Tatuś prosił, żeby może lepiej w weekend żeby z pracy nie musiał zestresowany jechać, że to już. Czekamy na Ciebie choćby dziś. **** Paracetamol musiałam jednak wziąć już kilkakrotnie, żeby choć godzinę czy dwie się przespać. Odpukać ostatnia noc była o wiele lepsza. Wstałam tylko 5 razy pochodzić, przytulić się do zimnej ściany i mogłam spać. Dziś byliśmy na KTG. Mały spał w najlepsze. Coś tam czułam jak sie rusza, położńa go budziła a On miał to w głębokim poważaniu. Dziś chyba ma senny dzień ( jak mamusia )... Cóż będę patrzeć co z Nim i czy się jakoś odzywa, żeby nie przegapić jakby coś się działo. Wieczorkiem wpadnę do Was. PS. Kasiu, Odpisałam Ci pod tamtym postem :)

bez zmian

Dzisiejsza wizyta u Pana G była powiedzmy formalnością. Stwierdził, że "coś się powoli dzieje" i kazał przyjść za tydzień jakby się nie urodziło do tego czasu. W sumie nie wiem co chciałam usłyszeć. Oczywiście na ból o którym pisałam wcześniej zalecił paracetamol ( choć na ten temat wiem, że są sprzeczne opinie ) i jakbym nie mogła już chodzić to na izbę przyjęć. Póki chodzę lepiej być w domu, bo z tego co twierdzi tam podadzą mi to samo bo w tak zaawansowanej ciąży nic więcej nie zrobią i każą czekać. Nie narzekam... (teoretycznie) Nie satysfakcjonuje mnie brak konkretów głównie ze względu na fakt, że za tydzień mamy ślub i wesele naszych dobrych znajomych. Nie widzę się tam w wersji hipopotama jednak nie ukrywam, że bardzo chciałabym iść choć na ślub. Wczoraj z nimi rozmawialiśmy, oczywiście są bardzo cierpliwi i rozumieją sytuację ale ja nie czuję się z tym dobrze... Jutro wybieram się na spotkanie organizoane przez swiadomamama.pl  może coś ciekawego się dowiem a jak

boli...

No i zaczęło mnie boleć... ale nie to nie poród (jeszcze) tylko na 90 % rwa kulszowa. Ból okropny, nieznośny, pojawia się i znika. Masakra szczególnie w nocy. W środę idę do lekarza coś mi może pomoże, choć patrząc na informacje jakie przeczytałam nic się nie da zrobić sensownego. Niestety przez to wzrósł mój strach przed porodem. Ten ból sprawia że robi mi się słabo, jest mi niedobrze i trudno mi się oddycha. Nie umiem sobie wyobrazić porodu. Ehhh.... Coś miałam jeszcze napisać ale wena mi uciekła. Idę do Was

wyobrażenia a rzeczywistość

Wyobrażenia o moim L4 wyrażane przez osoby z pracy w punktach wyglądały mniej więcej tak: z pewnością pojadę na długie wakacje mając tyle czasu będę siedzieć i zamartwiać się o dziecko z braku pomysłów będę często wpadać do pracy  wszysto przygotuję sobie wcześniej na przyjście dziecka biorę go bo mam kaprys ... Moje wyobrażenia o L4: poczytam trochę książek ( nie tylko po polsku) odpocznę od pracy będę chodzić na ćwiczenia zrobię zakupy dla dziecka jak będzie kasa nie będę odwiedzać biura jak nie będę musiała ... Rzeczywistość: na wakacjach nie byliśmy nigdzie bo dla mnie transport dalej niż 40 min. samochodem sprawia, że mam dość co objawia się różnorodnie ( lepiej o tym nie myśleć) o dziecko martwię się chyba nie bardziej niż inne kobiety w ciąży nie chodzę do pracy, czasem odbiorę telefon a raczej oddzwonię jak zobaczę, że ktoś coś chciał wyprawkę kupiliśmy wcześniej, za kasę która została po wypadzie do Londynu i leżała w "obcej walucie"

zbieranina spraw

Od kilku dni zbieram się do napisania posta ale zawsze coś mnie wybijało no i tak zleciało. Z frontu - ciąża. Na usg maluch wychodzi już duży prawie 3500 (!) liczę, jednak, że błąd pomiaru będzie dla mnei łaskawy i w rzeczywistości okaże się, że będzie ciut lżejszy. Jak na skończony 37 tydzień czuję się dobrze. Oczywiście każdy ruch małego jest odczuwalny czasem nawet bolesny ale nie narzekam za bardzo. Powoli chciałabym końca. Im dłużej czekam tym bardziej się denerwuję na wszystko.  Że Małż nie wyspany, że ludzie się na mnie patrzą, że ściana się pobrudziła a kot miałczy. Gdzieś czytałam, że to normalne, ale nie lubię się tak czuć. łapię się na tym, że denerwuję się o głupoty i odpuszczam ale nie jest to fajne. Weekend choć samotny- bo bez Małża zleciał nawet szybko. Trochę ogarnęłam i siebie i mieszkanie, poszłam na spacer, dopisałam na kilka maili i był wieczór. Jednak ruszam się wolniej ;) Przed nami kolejny tydzień nie zapowiadający się jakoś specjalnie. Jest ładnie dzięki

muminek na pilatesie

Obraz
Kilka dni temu siedząc przed telewizorem patrząc na swoje stopy stwierdziłam, że niestety już są muminkowe. Brak kostek jakiegoś sensownego wyglądu - takie wałeczki. Próbowałam odpoczywać, robić okłady ale to na nic robię się jak muminek. W związku z tym, że wciąż uczęszczam  na pilates postanowiłam zaytać prowadzącą o jakieś ćwiczenia wspomagające głównie stopy. I tu też natrafiłam na brak pomysłów "na tym etapie ciąży". Nie pozostaje mi nic innego jak na jakiś czas się przyzwyczaić i nadal rozciągać te mięśnie które się da. Realnie patrząc każdy dzień jest jak jeden zestaw ćwiczeń pilatesu. Zakładanie skarpetek, obcięcie pazurków u stóp ogoleniu nie wspomnę... Tak więc witamy w świecie muminków ;) KTG wyszło dobrze, wizyta jak wizyta. Pan G jak zwykle mało rozmowny ale nie o to tutaj chodzi. Jedyne co mnie trochę zmartwiło to dodatni GBS. Dostałam jakieś globulki na 10 dni i choć słyszałam opinie że tego się nie leczy w ciąży postanowiłam zaufać lekarzowi. Tak czy tak ja

owsianka z gruszką pomiędzy farbami

Zajadając owsiankę z gruszką postanowiłam napisać kilka zdań zanim świat znów mnie wessa ( wessie?? ) Weekend mieliśmy z Małżem pracowity. Trzeba było kupić i wymienić półkę w jednym z mebli, przy okazji zrobić zakupy takie codzienne żeby było co jeść. Niby nic ale w moim tępie wieloryba skrzyżowanego z kaczką to był wyczyn. Popołudnie mieliśmy zagospodarowane odwiedzinami u mojej siostry więc jak wróciliśmy był wieczór, a przed nami pozostało jeszcze sprzątanie i zrobienie jakiegoś ciasta - w niedzielę mieliśmy gości... Ogólnie opis weekendu mógłby się na tym skończyć gdyby nie fakt, że mój Małż w ramach "męskiego syndromu wicia gniazda" ( moim zdaniem taki istnieje) postanowił urozmaicić białe ściany w pokoju od teraz nazwanym dziecięcym. Jakiś czas temu zakupił naklejki, coś mówił o pomalowaniu jednej sciany na inny kolor w efekcie końcowym stanęło na malowaniu postaci z kubusia puchatka. Wieczór sobotni przed położeniem się spać spędziliśmy na rysowaniu postaci, a wiec

ku zastanowieniu (mojemu)

Relacje  relacje kosztują jak buty różnie zwłaszcza te na długo i dobre kto nie chce płacić niech chodzi boso /źródło http://wegrzyniak.com / Kilka dni temu dostałam maila... od znajomego kiedyś bardzo bliskiego. Odpisał po 4 miesiącach całe 4 zdania z czego jedno że czasem nie chce mu się pisać bo dni ma zapełnione. Podczas spotkania z koleżanką okazało się, że i do Niej odpisał mniej więcej po pół roku z podobnym tekstem. Chyba Mu już nie zależy. A wiersz jakoś tak mi spasował do tych kilku zdań.

o wszystkim i o niczym

Obraz
Wózek właśnie dotarł do domu. Wygląda tak jak na stronie producenta, czyli tak ( choć może i nie, u nas ten czarny daszek jest taki jak reszta czyli szary) Cieszę się, że mamy to z głowy. Kolor wybraliśmy taki ze względu między innymi na materiał - akurat ten w naszym odczuciu wydał się lepszy niż reszta - wydaje się być taki "kurtkowy" ( jak to nazwał Małżu). Zakupy kosmetyczne dziecięce również zrobione. Jak o czymś nie pamiętaliśmy to się dokupi ale większość mamy. (Uwaga będę marudzić) Przyznam szczerze że chciałabym już żeby dziecko było z nami, a nie w moim brzuszku. Po pierwsze trochę mi już ciężko, ale to da sięjakoś przeżyć. Poza tym zaczynam wpadać w jakieś stresy czy będzie zdrowe ( w sumie to się nie dziwię bo co chwilę ktoś mi powtarza oby tylko zdrowe było). Niestety po ostatnich badaniach wyszło, że znów mam zapalenie dróg moczowych i tym razem bez antybiotyku się nie obeszło. Oczywiście stres czy nie zaszkodzę dziecku, ale jednak brak leczenia może

stan na 1 września

Dziś będzie monotematycznie... Wyprawka Posiadamy: łóżeczko i to co do niego trzeba, wanienkę, przewijak, rożek, husteczki, patyczki, pieluchy do szpitaka, krem do pupy i ubranka "pakiet startowy". Wózek w trakcie realizacji, podobnie inne rzeczy mniej czy bardziej potrzebne. Wybór szpitala w fazie finalizacji - w sobotę odwiedziliśmy ostatni i chyba na ten się zdecydujemy. Dla mnie dużym plusem pod kątem warunków jest to, że każda sala porodowa niezależnie czy jest się z osobą towarzyszącą czy nie jest taka sama. Sale poporodowe mają każda swoją łazienkę więc nawet w czwórce jak dla mnie jest ok. Z innych aspektów za plus ważam to, że nie szpital nie pozwala na wynajmowanie położnych "dla siebie", podobnie z innymi usługami. Każdy kto jest w szpitalu ma daną zmianę i już. Oczywiście jeśli weźmiemy i na lewo zapłacimy żeby położna była jako osoba towarzysząca to może być, ale jak już kiedyś pisałam dla mnie nie wchodzi to w grę ( z różnych powodów) wolę Małża