Toksyczna miłość

Już od dawna nosiłam się z zamiarem napisania tego co spotkało mnie zanim spotkałam Małża.
Na terapii na ktorą uczęszczałam tuż po tych wydarzeniach dowiedziałam się, że warto to zrobić nawet po dłuższym czasie choćby po to by wypisać to co było i zamknąć ten rozdział na dobre.

Toksyczna miłość i Toksyczny - nazwę go A. bo mówić o tym człowieku Pan Toksyczny to za dużo...

Z A. znaliśmy się bardzo długo. Chodziliśmy na zajęcia jednego chóru już w LO jednak wtedy jako kolega był i nie był. Jak to kolega z LO. Na studia wyjechaliśmy do większego miasta - niby blisko ale dojeżdżać się nie opłacało... nadal kontynuowaliśmy w kilka osób przygodę z chóremR akademickim. Jakoś na 3 roku nasza znajomość się zaróżowiła. Zaczęło się do smsów po kilkanaście dziennie. Myślałam, że to TEN. Dużo czasu spędzaliśmy razem w końcu wspólne hobby zbliża. Często wyjeżdżaliśmy razem nawet na jeden dzień to na wycieczkę w góry to gdzieś do niznanego miasta. Było pięknie. Za pięknie. Pewnego dnia powiedział mi, że ma góza mózgu. Pamiętam do tej pory emocje które wtedy mną targały. Rozmawialiśmy wtedy przez telefon w środku nocy. Byłam wściekła, że w taki sposób mi to mówi, jednak z drugiej strony łatwiej było mi ogarnąć te trudne emocje. Nic między nami się nie zmieniło... poza jednym - A.stał się bardziej wybuchowy. Potrafił o głupoty się denerwować i wrzeszczeć. Tłumaczyłam to sobie, że ma trudny czas. On sam po kłótniach ze łzami w oczach przepraszał. Po jakimś czasie okazało się, że leczenie przynosi efekt. Pojechaliśmy w góry świętować. Oczywiście nie obyło się bez awantur jednak od tego czasu zaczęliśmy nocować u siebie na wzajem. Jak to w wynajmowanych mieszkaniach bywa z koleżankami dało się dogadać, że A. wpadnie i zostanie ale nie potrzebujemy całego mieszkania dla siebie chcemy tylko posiedzieć spokojnie w kuchni i pogadać a później iść spać. Tak też było! Nie łączyła nas więź fizyczna. Byłam dumna z tego, że tak jest. Którejś nocy byliśmy sami. A dostał ataku. Wezwałam karetkę bo co zrobić. Zabrali Go mówiąc, że to tylko atak padaczki. Musiał jechać do szpitala bo za długo to trwało. Nie pojechałam z Nim bo i tak by mnie nie wpuścili. Następnego dnia miał do mnie wielki żal, że Go zostawiłam. Krzyczał, a ja płakałam. Przecież bałam się o Niego a On uważał, że źle zrobiłam, że Jego góz nie zniknie, że muszę się nauczyć co robić i jak z tym żyć. Gdy ataki się powtarzały już nigdy nie wezwałam karetki... jedyny plus był taki, że zawsze ktoś zostawał na mieszkaniu z nami...
Nie zauważyłam kiedy A. odciął mnie od znajomych nawet tych z chóru. Byłam tak w Nim zakochana, że nie widziałam, że nie mam już nikogo. Wciąż robił mi awantury a ja płakałam... Mniej więcej po pół roku podczas jednej z kłótni pierwszy raz mnie uderzył. Później niby Jego stan się pogorszył po kolejnym ataku. Był w szpitalu kilka dni... gdy po lekach było lepiej wyjechaliśmy za granicę na wakacje. Szczęśliwi, że jest lepiej. Nie było lepiej. To było tlyko złudzenie. Wedy gdy coś Mu nie pasowało chwytał mnie tak mocno za rękę, że miałam siniaki. Wymusił wtedy na mnie zbliżenie... i nie tylko wtedy. Gdy zapragnął mojej bliskości fizycznej najpierw wrzeszczał, obwinał o wszystko, gdy stawiałam opór poniżał mnie fizycznie... Nie umiałam odejść. Trwało to krótko. Jednak na tyle długo bym stała się wrakiem człowieka...
Na jeden z weekendów chór zaplanował warsztaty. Jakoś nagle A. się uspokoił. W środku tygodnia dostaję telefon od kierownika chóru, co się dzieje z A. bo pisał im, że jest w szpitalu że stan jest zły ... Byłam szoku. Jak to jest w szpitalu skoro 5 minut temu się z Nim widziałam !! Kierownik poprosił bym zapomniała póki co o telefonie i nic nie mówiła A. Coś zaczęło mi nie pasować. Tuż przed Bożym Narodzeniem w sobotę byłam już w domu. Dzwonił dyrygent, nie odbierałam - nie słyszałam... po jakimś czasie oddzwaniam a tu te same pytania co z A.? Ja w szoku bo rozmawiałam z Nim chwilę temu - w końcu dlatego zauważyłam, że ktoś jeszcze dzwonił. Wtedy wszystko się zaczęło wyjaśniać. Po warsztatach A. zaczął wydzwaniać do dyrygenta i kierownika chóru, że jest z Nim źle tragicznie i okropnie. Powiedział im, że już miał jedną narzeczoną która dwa lata temu zginęła w wypadku, że miał braci którzy też zginęli... Dyrygentowi coś nie zagrało jak kolejny raz słyszał o szpitalu więc pozwolili sobie do mnie zadzwonić i zapytać o to co słyszą. Sęk w tym, że ja nic o tym nie wiedziałam. Za dwa dni Boże Narodzenie - sobota wieczór a Oni chcą telefon do Niego do domu, pod pretekstem że chcą z rodzicami porozmawiać - jakoś pomóc. Zadzwonili. Okazało się, że A. jest w domu i ma się super. Pije piwko z kolegami na "górze"! Kierownik wypytał rodziców o braci, chorobę i narzeczoną... Rodzice ponoć zdębieli, nic nei było prawdą. Jak mi o tym powiedzieli byłam w szoku. Tak wielkim szoku, że zaniemówiłam. Owszem padaczka to prawda ale żaden góz który to powodował nie jest prawdą... Następnego dnia mieliśy mieć próbę przed koncertem kolęd w Święta. Dyrygent i Kierownik uznali, że muszą to wyjaśnić. Poprosili żebyśmy przyszli razem pół godziny wcześniej. A. uważał, że chcą nas docenić i dać solówki, ja znałam prawdę... strach był tak duży że mnie aż paraliżował. Nie myślałam jasno więc A. całą podróż się ze mnie naśmiewał. Gdy usiedliśmy przy stole razem z Dyrygentem i Kierownikiem prawie mdlałam... Rozmowa miała być w kantorku ochrony poza widokiem innych chórzystów... zaczęli spokojnie, żeby powiedział prawdę, bo mitomania to chorobliwe kłamstwo. Poprosili żeby się przyznał i zostaje z chórze a Oni Mu pomogą znaleźć pomoc specjalisty. A. wpadł w szał. Zaczął wrzeszczeć, żebym wyszła, że Oni są kłamcami... nie wiem co się tam dalej działo - wyszłam. On wybiegł na ulicę. Stałam w szoku razem z Kierownikiem. Nagle A. wrócił po mnie jak po swoją własność chwycił mnie za rękę i zaczął ciągnąć, jedyne co Mu powiedziałam "z nami koniec". CHciał mnie uderzyć... Szczęśliwie zarówno Dyrygent jak i Kierownik to faceci odpowiedniego wzrostu i wagi... stanęli między nami i wyprowadzili mnie w bezpieczne miejsce... Zamknęli drzwi do budynku bo jak się okazało wszyscy już przyszli gdy mi zaczynaliśy rozmowę. Stałam za drzwiami nieprzytomna z bólu strachu i ewmocji. Na próbie siedziałam z tyłu pod okiem dobrych ludzi. Wieczór mimo, że nie było to blisko eskortowali mnie do domu.
Tak skończył się najgorszy koszmar mojego życia. Bita, zastraszona, wykorzystana dostałam pomoc od wtedy dla mnie obcych ludzi... pomogli też później podczas terapii... a w tym chórze już był mój Mąż... od TEJ próby zaczęło sie to co trwa do dziś. ...

Komentarze

  1. Moja Kochana... Aż brak mi słów... To przerażająca historia, ALE na szczęście z Happy End'em. Jest mi niezmiernie szczerze przykro, że spotkało Cie coś tak okropnego. Ale, nie ma co rozdrapywać, prawda? Choć nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić co musiałaś przeżywać w tym czasie... Ważne, że jesteś teraz szczęśliwa, że masz kochającego Męża, cudownego Synka... Myślę, że dobrze, że napisałaś o tym... dla samej siebie... i to cudowne, że trafiłaś na takich ludzi :)
    Przepraszam, że ten wpis może i chaotyczny i nie do końca z sensem, ale przyznam, że Twoja historia zrobiła na mnie ogromne wrażenie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za komentarz! Dokładnie tak jak piszesz nie ma co tego rozdrapywać. Miałam to spisać, bo takie było ostatnie zadanie z mojej terapii... i zobaczyć że jest już dobrze. Długo nie umiałam o tym nawet myśleć. Teraz mam szczęśliwe życie i dlatego umiałam to zapisać i zakończyć tamten etap.

      Usuń
  2. O matko, współczuję bardzo... Nawet nie da się napisać jak.... Koszmarna historia, ale dobrze, że masz to już za sobą, że masz rodzinę, że byłaś na terapii... i że ci ludzie wtedy pomogli - w sumie to się mogło skończyć dużo gorzej, jednak Bóg nad Tobą czuwał i się to wyjaśniło. Aż strach pomyśleć co by było, gdybyś była z tym człowiekiem dłużej, nic nie wiedząc :/ Także dziękuj Bogu, że Cię z tego wyciągnął :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, wszystko mogło się bardzo źle skończyć... ale jest dobrze :) Dziękuję Mu i wierzę, że to Jego działanie! Tamto Boże Narodzenie było moim początkiem nowego życia.

      Usuń

Prześlij komentarz